www.fakty.interia.pl
Koronawirus. Po leki chodzimy nawet do weterynarza
Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej zdradza, co zrobić, żeby Polacy nie musieli się chwytać za portfel po każdej wizycie w aptece: - To kwestia jednego obwieszczenia Ministerstwa Zdrowia - zdradza. Przyznaje, że żeby zdobyć leki, które mogą pomóc w walce z koronawirusem, Polacy odwiedzają nawet weterynarzy. W rozmowie z Interią wiceszef Naczelnej Izby Aptekarskiej opowiada m.in. o tym, dlaczego ceny leków szybują oraz kto na tym zarabia, ilu farmaceutów musiało zamknąć swoje apteki i czy powinniśmy się obawiać, że preparaty przeciwgorączkowe znikną ze stacji benzynowych.
Jakub Szczepański, Interia: Mamy problem z zamykaniem aptek w czasie koronawirusa?
Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej: - Sporo aptek się zamyka. Na pewno mamy coraz więcej tych, które skracają godziny pracy. Właściciele nie są w stanie zapewnić pełnej obsady personelu fachowego. Mówimy o sfeminizowanym zawodzie. Mamy osoby objęte kwarantanną, na zwolnieniach lekarskich, wielu farmaceutów korzysta z prawa opieki nad małymi dziećmi. Ludzie są też najzwyczajniej w świecie przemęczeni. W ciągu pierwszego tygodnia epidemii trafiło do nas ponad 21 milinów pacjentów.
Braki personelu są dotkliwe?
- Problem jest coraz bardziej odczuwalny. Co gorsza, niektórzy starostowie decydujący o godzinach otwarcia aptek, w przypadku kiedy apteka nie jest w stanie pracować całą dobę i skraca godziny czynności, straszą nas prokuraturą. Nie rozumieją, że nie możemy dyżurować, kiedy personel jest w kwarantannie. To szczególnie oburzające. Mądrzy włodarze powiatów tę sytuację rozumieją, ale na przykład starosta świdnicki wysyła śledczych do apteki, gdzie personel był objęty kwarantanną.
Czytaj więcej tutaj.
|